środa, 3 listopada 2010

Max Richter - Infra

Ostatnio często podróżuję stopem. Taki rodzaj wędrówki, uzależniający mnie od życzliwości przypadkowych ludzi działa terapeutycznie na syndrom braku wiary w człowieczeństwo. Nie będzie w tym ani trochę przesady jeśli stwierdzę że nie sposób mi zliczyć jak często podczas takich wypadów spotykałem się z bezinteresownymi, pomocnymi gestami od zupełnie obcych ludzi. Nie potrafię zliczyć ile odbyłem inspirujących czy po prostu przyjemnych dyskusji. Nie potrafię też opisać jak namacalne staje się uczucie wolności kiedy samotnie maszeruję się wzdłuż drogi w poszukiwaniu najlepszego miejsca do łapania okazji. Problemy, troski dnia codziennego, dalekosiężne plany. To wszystko staje się nieistotne, zostaje z każdym wykonanym krokiem i pokonanym kilometrem w tyle. Fizycznie i w świadomości. Cała moja percepcja i koncentracja podczas takich tripów ulega zawężeniu do podziwiania widoków, muzyki grającej z mp3 i wysiłku w zatrzymywaniu ewentualnie nadjeżdzających pojazdów.

Ten gimnazjalny wstęp nie ma jednak nic wspólnego z nowym albumem Maxa Richtera. Nie słuchałem go podczas żadnego z tych wypadów. Jednakże dedykuję go jakiemuś staremu parchowi który w zeszłą niedzielę raczył zabrać mnie na stopa na trasie Jeżewo Stare - Szczytno. Za niemal dwie godziny monologu o wielkiej POLSCE, rządzie dusz w kraju przez masońskie macki TVNu, niemieckiej prasy i osłabianiu polskiego ducha narodu przez Unię Europejską. Za samochód pachnący konfesjonałem i mentalny wąs z którego pruszyło panierą po schabowym. Za nieprzerwany werbalny gwałt, wykładem o jedynej słusznej religii katolickiej. Po spotkaniu z Tobą nie zmyję z siebie zażenowania nawet wywrotką pumeksu. Mam nadzieje że jakimś niewiarygodnym sposobem trafiłeś na ten blog i czytasz ten wpis. Pierwszy upload ( Tak ! Kopię ustawę o ochronie języka i będę klaskał jak nas zgermanizują ) będzie z NIEMIECKIM artystą. Mam nadzieje że popołudniowy obiad się nie udał. Mam nadzieję że żona rzuciła Cię dla sefaradyjczyka z chujem jak dyszel, córka została żydówką, a syn lewakiem z antify i sprząta w redakcji Wyborczej. Mam nadzieje że masz zjazd po tygodniowych inhalacjach naparu z "Myśli Nowoczesnego Polaka" i Gazety Polskiej. Mam nadzieję że myślisz teraz o śmierci. Mam nadzieję że w tej chwili przeszukując sieć w poszukiwaniu odpowiedniego soundtracku do samobójstwa trafiłeś tutaj.

Aha... jak ktoś nie wie to - Max Richter jest neoklasycznym kompozytorem i miesza te smęty z ambientem. Jeśli jarasz się Olafurem Arnaldsem lub jakimś tam Sylvain Chaveau, szumami, trzaskami i elektroniką ( lub którymkolwiek z powyższych, bo całość jest zbalansowana ) to sięgaj bez wahania. Z Olafurem może się delikatnie zagalopowałem. Fortepianowe partie Richtera i kwartet smyczkowy który mu przygrywa tworzą o wiele prostsze i repetywne aranżacje. Tu nie ma wirtuozerii. Jest za to przytłaczająca melancholijna atmosfera, jesień i muzyczny mesmeryzm. Prawdopodobnie opus magnun tego NIEMCA ( Pierdolę opis albumu. Mam nadzieje że to dalej czytasz. TO NIEMIEC ).

Max Richter - Infra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz