piątek, 5 listopada 2010

Jay Munly - Munly & The Lee Lewis Harlots


Jeśli spotkałbym siebie sprzed paru lat i powiedział swojemu przeszłemu "JA" że zacznie słuchać country, prawdopodobnie dostałbym po mordzie. Owszem, pojebało mnie na tyle że wrzucam na tego blogspot'a płytę z gatunku country. Munly jest nietuzinkowym muzykiem i zakopał 6 stóp pod ziemią moje wszystkie dotychczasowe, stereotypowe skojarzenia z tym gatunkiem ( np. przywiązywanie murzyna do pick-up'a i ciągnięcie go 5 km po żwirówce z pasażerem na pace grającym na banjo ). Żeby być bardziej precyzyjnym, to właściwie jest alt country wymieszane z goth rockiem. Ten mikro podgatunek dorobił się nawet własnej nazwy tj. Gothic Americana. Zdaję sobie sprawę że brzmi to okropnie i sam dźwięk tych dwóch słów wizualizuje redneck'a z gnojem pod paznokciami, który w chlewie kotłuje się z świnią próbując przebrać ją w ażurową koszulę i gotycką suknie marki Janett z rockmetal shopu. Właściwie to coś jest na rzeczy. Ten album ma właśnie atmosferę patologicznego, mrocznego prowincjonalnego chamerykańskiego miasteczka. Takiego w pobliżu którego 50 lat temu wykonywano próby termojądrowe.
Tradycyjne granie, ale dzikie i natchnione. Ponure, czasami trącające kozim serem, bimbrem i słomą, ale nie wpadające w groteskę. Szczególnie partie smyków i ultraniski wokal Jay'a powoduje że mam ochotę chwycić za flaszkę podłego bimbru, żuć źdźbło trawy i wyciskać farsz z kluchy na dyskografie Bauhaus. Nic na tej płycie nie jest przewidywalne. Dodam że wydawcą Munley'a jest sam Jello Biafra. No i tetryk podsumował jego muzykę wyjątkowo trafnie.

"Munly to gość, który powinien grać w knajpie, w której będziemy siedzieć, gdy świat będzie się kończyć"

-----

Dzisiaj kochani przyswoimy sobie literkę "z". Sierżant Mendoza wystraszył by się w tej chwili ale nic to, jebać go. Wracamy do alfabetu - "Z" jak zaskoczenie! Tak więc.. siedzi sobie człowiek, brandzluje się przy facebook'u i innym badziewiu, w życiu nie podejrzewając że będzie zaskoczony z zaskoczenia. Z do sześcianu. Wyobraźcie sobie musical country w reżyserii Tima Burtona gdzie aktu "anal thunder" dokonują na przemian Cash z Zimmermanem. Zaskoczeni? Ten dziwny twór chwyta za jądra, mocno trzyma i prowadza to w górę, to w dół jak w Prince of the rodeo! Tak, takie to skoczne choć i znajdzie się tu moment wytchnienia którego by się sam Gira nie powstydził. Tak więc - muzyczka do zabawy? Jay Munly! Coś na stypę? Jay Munly! Chcesz postraszyć dzieciaka bo patent z czarownica wydaje Ci się wyświechtany? Jay Munly! Jeszcze jakieś pytanie? Jay Munly!
Tak więc z Kanady przez Denver, dziurą w dupie wprost do Waszych serc - Munly i jego nałożnice!

autor: xpres

Jay Munly - Munly & The Lee Lewis Harlots

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz