Zarzucono mi że ogromna większość albumów jakie tu wrzucam ma nastrój jakbym od dzieciństwa był zmuszany do łykania antydepresantów i popijania czystą. Imputowano mi że atmosfera muzyki którą przemycam na tego blogspota, pozwala wysnuć wniosek że moim duchowym przewodnikiem jest Adolf Hitler albo przynajmniej Seung-Hui Cho. No i miał kurwa rację! Jednak, na przekór wszystkim ,a zwłaszcza temu ludzkiemu parchowi który molestuje mnie na shoutboxie abym zaczął pisać po polsku, wrzucam album który jest po prostu przyjemny. Zero depresji. Zero melancholii. Zwykła niezobowiązująca przyjemność. Można przy tym parzyć herbatę (i nie mam tu na myśli topienia swoich kasztanów w czyjejś mordzie), czytać Nasz Dziennik, moczyć stopy z grzybicą w miscę z gorącą wodą jak emeryt po wylewie, można się po prostu "wychillować" lub tańczyć jak dziwka na speedzie. Nie jest to album wybitny, ale na pewno unikalny. Dwójka producentów - Ellen Allien (stojąca za BPitch Control record label) i Apparat który od jakiegoś czasu tworzy pierwszoligowy IDM, połączyła tu swoję siły, a owoc tej współpracy wymyka się porównaniom. Efekt jest co najmniej bardzo udany. Techno w wykonaniu Ellen (Techno, umownie, bo ta pani nigdy nie stroniła od progresywności), przenika i rozbudowuję tu atmosferycznie Sascha Ring i obydwojgu udaję się zachować tu spójność całości albumu. Kompletnym zaskoczeniem są tu dla mnie gitarowe riffy w "Way Out" czy smyczki w "Leave Me Alone". Większość kawałków jest instrumentalna, ale zarówno Ellen jak i Apparat pojękiwują trochę tu i tam i w żaden sposób nie drażni to mojej membrany. Przyjemne dla uszu jak angora siedząca na głowie kapibary dla oczu zoofila.
Ellen Allien & Apparat - Orchestra Of Bubbles
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz